Jak dojechać autostopem do Albanii?

Aktualizacja: 24 listopada 2023 r.
autostopem do Albanii

Podróż autostopem do Albanii może być świetną przygodą. Nie musisz jej dokładnie planować, bo w autostopowaniu chodzi właśnie o to, aby dać się porwać przygodzie. W artykule pokażę Ci jednak, jak nam udało się przejechać z Polski do Albanii korzystając tylko z autostopu – sporo informacji może Ci się przydać.

Kobierzyce, kilka kilometrów od Wrocławia. Sobota, sierpniowy poranek, może chwilę po 9, już po pierwszej kawie. Słonecznie, bez chmur na horyzoncie. Będzie gorąco. Wielkie plecaki z namiotem i karimatami złożone bezpiecznie na poboczu, a my przy drodze, wypatrujący czegoś w oddali.

Pomimo, że słońce razi w oczy, to okulary słoneczne w pokrowcach. Niech kierowcy widzą nasze uśmiechnięte, budzące, mam nadzieję, zaufanie twarze. Kciuki w górę, kartka z wypisanym wyraźnie pierwszym z naszych celów dobrze wyeksponowana. I jest, pierwsze upolowane auto.

Wyruszamy autostopem z Polski do Albanii

W autostopie przyjemnie obserwuje się reakcje kierowców, gdy poznają już oni nasze niecne, podróżnicze plany.

Dokąd Was podrzucić? Jedziecie do Kłodzka? – pyta kierowca z uśmiechem na ustach.

Wyraźnie lubi pomagać autostopowiczom, na pewno nie jesteśmy pierwszymi gośćmi w jego aucie.

– Konkretnie to do Albanii, wybiera się Pan? – mówimy to zbyt pewnie. To nie ostatnia osoba, która nie uwierzy w nasze szczere zapewnienia.

Ale wcale nie oszukujemy.

Bartek podczas autostopa w Czechach

Wystarczył drobny pretekst, abyśmy wybrali kierunek wyprawy na zakończenie lata. Poszło o to, że ulubiony przewodnik po Europie uznał Albanię za niewartą jakiegokolwiek opisu.

Jedyne, co wiedziałem o tym kraju to nazwa stolicy, która odnalazła się w mojej pamięci chyba tylko dzięki sumiennej nauce geografii w gimnazjum. Dwa miesiące przed wyjazdem zaczęliśmy więc rozszerzać ten niezbyt imponujący zakres wiedzy o naszym bałkańskim celu podróży.

A w piękny, sobotni, sierpniowy poranek wyruszyliśmy autostopem z Polski do Albanii.

Plecaki autostopowiczów podczas podróży autostopem do Albanii
Bartek podczas planowania wyprawy autostopem do Albanii

Zanim pojawiliśmy się przy wylotówce w kierunku Kłodzka, musieliśmy zdecydować się na miejsca, które koniecznie chcielibyśmy odwiedzić w drodze przez Bałkany.

Naszym głównym celem miały być Tirana, stolica Albanii i nadmorskie Durrës, drugie co do wielkości miasto kraju. Odważnie założyliśmy, że uda nam się maksymalnie zbliżyć do wybrzeża i tym kursem przemieszczać się na południe.

Mieliśmy zatrzymywać się po drodze i zwiedzać co ciekawsze miejsca, skupiając się głównie na atrakcjach Chorwacji i Czarnogóry. Nie przeczuwaliśmy, że oba kraje przejedziemy tranzytem, a do Albanii dotrzemy w rekordowym dla autostopowiczów czasie.

Którędy najlepiej autostopować wyjeżdżając z Polski?

W autostopie nigdy nie będzie złotego środka i jedynej, pewnej rady na przejechanie jakiejkolwiek trasy. Wariantów wyjazdu z okolic Wrocławia w stronę Czech jest co najmniej kilka. Ja przekonałem się szczególnie do jednego, z którego korzystałem już trzy razy – zawsze z bardzo dobrym skutkiem.

Opuszczając duże miasto, warto znaleźć dogodne miejsce przy uczęszczanej drodze wyjazdowej. Duży ruch samochodów mamy w tym przypadku zagwarantowany, a przy odrobinie szczęścia możemy trafić na auto, które właśnie rozpoczyna dłuższą trasę w interesującym nas kierunku.

Dla wyjazdów na południe Europy godna polecenia jest droga krajowa nr 8 w kierunku Kłodzka. Komunikacją miejską można wydostać się z Wrocławia i dojechać do stacji paliw Orlen, która jest dogodnym miejscem do łapania pierwszego stopa.

Bartek w Brnie z kartką autostopową

Szczególnie rano dużo samochodów wyjeżdża z miasta i kieruje się aż do Kłodzka. Trafienie na kierowcę jadącego bezpośrednio dobrze rokuje przed dalszą drogą. Przy odrobinie szczęścia może to pozwolić na dotarcie do Wiednia jeszcze przed zmrokiem.

Jeśli obraliśmy sobie za cel Bałkany, w Kłodzku sugeruję skierować się do Międzylesia i tam przekroczyć granicę z Czechami. Jazda przez Kudowę Zdrój i późniejszy układ dróg u południowego sąsiada oddala nas od Brna, a tam zdecydowanie chcielibyśmy dotrzeć.

Wariant przez Kudowę Zdrój Słone może się sprawdzić, jeśli jeszcze przed Hradec Kralove odbijemy na południe w stronę Ústí nad Orlicí. My skorzystaliśmy z lokalnych dróg i przez Králíky, Lanškroun i Štíty dotarliśmy do miejscowości Svitavy.

Z którejkolwiek dróg byśmy nie skorzystali, najrozsądniej będzie dojechać właśnie do Svitavy i stamtąd szukać już samochodów do Brna. Trasę zobrazowałem w Google Maps.

Trasę z Wrocławia do Brna pokonaliśmy w trochę ponad 6 godzin, korzystając z uprzejmości sześciu kierowców. W sobotę ruch samochodowy na lokalnych, czeskich drogach był niewielki, jadąc w dniu roboczym mogłoby nam pójść o 1-1,5 h szybciej. Do Brna dojechaliśmy po 16.

Wyjazd autostopem z Brna – jak zrobić to szybko?

Miasto pochłonęło nas na ponad 3 godziny. Słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, a my chcieliśmy jeszcze przez zmrokiem zbliżyć się do austriackiej granicy.

Chcąc opuścić centrum Brna, powinniśmy tramwajem nr 2 w kierunku “Modřice, smyčka” dojechać do przystanku “Modřice, Tyršova”, który znajduje się tuż przed pętlą tramwajową.

Tuż obok przystanku, przy nitce wylotowej w kierunku Austrii, znajduje się stacja benzynowa Unicorn.

Miejsce jest bardzo popularne wśród autostopowiczów, w toaletach i na murkach znajdziemy dziesiątki wpisów z imionami, datą i kierunkiem stopowania. Polskich wpisów było tam chyba najwięcej.

Do przygranicznego Mikulova dojechaliśmy w mgnieniu oka, a mając na względzie tykający zegar, planowaliśmy szybki przejazd do Austrii.

Byliśmy święcie przekonani, że znaleźliśmy stację benzynową marzeń. Wielki parking, duży ruch, dziesiątki samochodów na austriackich tablicach rejestracyjnych. To musiało się udać.

Zmęczony Bartek podczas podróży autostopem do Albanii

Autostopowy areszt – jak wydostać się z Mikulova?

Gdy dotarliśmy do stacji paliw MOL na południu Mikulova, byliśmy już spokojni o nasze losy podczas zbliżającej się nocy.

Obiekt znajdował się za dużym skrzyżowaniem, dzięki czemu na stacji pojawiały się w znakomitej większości samochody zmierzające do Austrii.

Mówiąc inaczej – lokalny ruch został odseparowany, bo każdy autochton jadący “w koło komina” w kierunku tej stacji się już nie zapuszczał.

Utknęliśmy tu jednak na dobre. Większość aut była zapakowana do granic możliwości, a ludzie jadący w nich na wakacje do Chorwacji nie mieli nawet kawałka wolnego miejsca dla dwójki autostopowiczów.

Natalia na stacji paliw w Mikulovie

Ruch samochodów ciężarowych był, jak w każdy weekend, wstrzymany. Pozostało nam więc biwakowanie, a wolnej powierzchni do rozbicia namiotu nie brakowało. Teoretycznie.

Rozłożenie namiotu zupełnie nas przerosło. Ziemia była tak twarda, że do wbicia śledzi potrzebowałbym podręcznego młota pneumatycznego. Po wygięciu kilku z nich zdecydowaliśmy, że zarywamy tę noc ratując się stacyjną kawą.

Plan zakładał, że ulokujemy się na stosie europalet naprzeciwko linii dystrybutorów z paliwem i podchodząc do kierowców spróbujemy znaleźć kogoś skłonnego do podwózki.

Sukces osiągnęliśmy dopiero po upływie ośmiu godzin od dotarcia do Mikulova. Młoda, czeska para jadąca minivanem zdecydowała, że podrzuci nas aż do Graz.

Wyjazd na autostradę w kierunku Graz

Zagwarantowało to nam przejechanie prawie 300 kilometrów w jednym aucie, nadrabiając przez to wielogodzinne oczekiwanie na stacji paliw.

Rzucając okiem na mapę, humory bardzo nam się poprawiły. Tranzytem przejechaliśmy przez niezbyt wygodny dla autostopowiczów Wiedeń.

Łapiąc auta w Mikulovie zdawaliśmy sobie sprawę, że najłatwiej będzie znaleźć kierowców jadących do centrum stolicy Austrii. Mierząc w Graz, uniknęliśmy konieczności przebijania się komunikacją miejską przez Wiedeń i szukania dogodnej lokalizacji na południowych wylotówkach z miasta. Słowem, zaoszczędziliśmy kilka godzin.

Kłopoty w Graz i bardzo uczynny Austriak

A już sama próba wyjechania autostopem z Grazu nie była najefektywniejsza. Winny był tu przede wszystkich niekorzystny układ autostrad okalających miasto i brak stacji benzynowych w strategicznych dla podróżników miejscach.

Parking przed McDonald’s, na których wysadził nas kierowca z Mikulova, był pełen aut, ale ich kierowcy uznawali nas raczej za przezroczystych.

Przejeżdżając obok naszej twierdzy z plecakami i stopowymi tekturkami, zazwyczaj odwracali wzrok lub wykazali wzmożone zainteresowanie szukaniem czegoś w schowkach auta.

Byliśmy wtedy przekonani, że stereotyp o nieuprzejmych i nieprzychylnych względem autostopowiczów Austriakach jest trafiony w punkt.

Widok z okna samochodu podczas podróży autostopem do Albanii

Zmiana strategii początkowo nie wpłynęła na naszą skuteczność. Podchodziliśmy do kierowców pytając ich o możliwość podwózki, ale odmawiano nam lub przekonywano, że nie rozumieją ani słowa po angielsku.

Takie prawo kierowcy – Unia Europejska nie wprowadziła przecież obowiązku zabierania każdego autostopowicza. Cierpliwie czekaliśmy.

Czekający na żonę mężczyzna w średnim wieku również odpowiedział, że nie jedzie w interesującym nas kierunku. Płynnym angielskim wypytał jednak o nasze plany i w końcu zdecydował, że poranna przejażdżka do najbliższej stacji paliw mu nie zaszkodzi.

Już wtedy byliśmy zakłopotani jego ofiarnością, chociaż nie było to ze strony kierowcy ostatnie słowo.

Trasa do Albanii okiem autostopowicza podczas podróży autostopem do Albanii

Gdy zbliżyliśmy się do stacji, na którą obiecał podrzucić nas uprzejmy kierowca, humory się nam popsuły. Samochodów było jak na lekarstwo, wjazd na teren obiektu był zakamuflowany, stąd też kierowcy z dala omijali to miejsce.

Nie zdążyliśmy jeszcze westchnąć, gdy mężczyzna wcisnął pedał gazu stwierdzając, że tu nie może nas zostawić. Nawigacja podpowiedziała, że najbliższy, podobny obiekt jest aż 30 kilometrów dalej, tuż przy słoweńskiej granicy.

Nasze protesty wynikające z ogromnego już zakłopotania nic dla kierowcy nie znaczyły – ruszyliśmy do Bachsdorf.

Z szerokim uśmiechem na ustach, pomimo nadłożenia tylko z naszego powodu ponad 60 km drogi, kierowca życzył nam dalszego powodzenia.

Nikt z nas nie był jeszcze świadomy, że za 5 minut, na stacji Shell, dojdzie do autostopowego cudu.


Tysiąckilometrowa podróż do Tirany za jeden uśmiech

Dzień zaczął się dla nas w Grazu bardzo szczęśliwie, więc nie brakowało nam energii do dalszego autostopowania. Mieliśmy skromną nadzieję, że uda się przejechać przez Słowenię i może, przy odrobinie pomyślności, dotrzeć w okolice Zagrzebia.

Nasz austriacki bohater dowiózł nas do stacji paliw Shell, 20 kilometrów przed słoweńską granicą. Planowaliśmy wyłącznie uzupełnić zapasy i dynamiczne ruszać w dalszą trasą, ustawiając się przy wyjeździe na autostradę i czekając na kolejnego, życzliwego kierującego.

Wychodząc z samochodu, na zasadzie odruchu bezwarunkowego, omiotłem wzrokiem zaparkowane auta w poszukiwaniu słoweńskich tablic rejestracyjnych.

Tych było akurat jak na lekarstwo. Instynktownie zwróciłem się w kierunku przygotowującego się do drogi kierowcy, chcąc zapytać o cel jego podróży i możliwość podwózki.

Trasa do Dubrovnika autostopem

Tablica rejestracyjna jego samochodu wyglądała z daleka jak każda inna, zgodna z europejskim wzorem. Oprócz drobnej nieścisłości. Miejsce należne standardowo unijnym dwunastu gwiazdkom lub krajowej fladze, dumnie wypełniał majestatyczny, dwugłowy orzeł. Herb Albanii.

Po kilku minutach wyruszyliśmy z jedenastym, ostatnim już w naszej podróży autostopem do Albanii, kierowcą. Przed nami było rekordowe 1000 km wspólnej drogi, których pokonanie zajęło nam ponad 13 godzin.

Młody mężczyzna, na co dzień mieszkający i pracujący w Holandii, wracał do swojej ojczyzny na kilka tygodni. Szczęśliwie mówił po angielsku, więc podróż mogliśmy wypełnić naprzemiennymi sesjami rozmów o albańskiej i polskiej rzeczywistości oraz chwilami na drzemkę.

Natalia w Dubrovniku

Kierowca zadbał o dostarczanie nam prowiantu podczas prawie każdego przystanku w podróży, mając za nic nasze protesty i zapewnienia, że pieniędzy na zaopatrzenie nam nie brakuje.

Na wysokości chorwackiego Ploče droga zbliżyła się do wybrzeża Adriatyku. Aż do zmierzchu korzystaliśmy z rewelacyjnych widoków połączonych z kiełkującym lękiem o własne życie.

Kierowca, im bardziej zbliżając się do Albanii, tym mocniej naciskał pedał gazu, nie przejmując się ciasnymi łukami i niskimi barierkami oddzielającymi trasę od stromych urwisk.

Kolejka na przejściu granicznym z Czarnogórą

Nie pomagała nam świadomość, że od doby nasz albański przyjaciel pędzi na złamanie karku, odpoczywając po drodze niespełna 3 godziny.

Na kilka minut zawitaliśmy do Bośni i Hercegowiny, na własne oczy obserwując administracyjną ciekawostkę związaną z granicą chorwacko-bośniacką. Aby zapewnić Bośniakom dostęp do Adriatyku, część Chorwacji, z miastem Dubrovnik na czele, stała się eksklawą przedzieloną od reszty kraju przez terytorium Bośni.

Droga wiodąca przez ten kraj liczy niespełna 10 kilometrów. Istnienie tego wcięcia w chorwacką tkankę zmusza kierowców do dwukrotnego przejścia kontroli granicznej. Bośnia i Hercegowina nie należy do Unii Europejskiej, a Chorwacja, pomimo swojego członkostwa w UE, nie przystąpiła do układu z Schengen.

Wybrzeże Chorwacji okiem autostopowicza

Oba punkty graniczne znajdują się na wybrzeżu. Oczekiwanie w długich, szczególnie w okresie wakacyjnym, kolejkach, może umilić spoglądanie na błękitny Adriatyk.

Czarnogóra – kraj kwitnącej korupcji

Nasza trasa wiodła przez Dubrovnik i piękne wybrzeże czarnogórskiej riwiery. W drodze powrotnej do Polski zatrzymaliśmy się w kilkukrotnie w tym rejonie, podejmując jak zwykle nieudane próby rozbicia namiotu. Czas chyba przyznać, że kempingowcy z nas żadni, chociaż mamy silne postanowienie poprawy.

Kierowca uprzedził nas, że przejazd przez Czarnogórę może nas trochę kosztować. Bo chociaż opowiadał nam po drodze o skorumpowanych, czarnogórskich policjantach, to uznaliśmy to za spore koloryzowanie.

Przepowiednia ziściła się już kawałek za granicą z Chorwacją, gdzie nasz samochód został zatrzymany przez funkcjonariusza z zakamuflowanego przy poboczu radiowozu.

Bartek z wybrzeżem Adriatyku w tle

– Złamałeś prawo. Mandat będzie kosztował 20 euro. – stanowczo przedstawił nasze położenie jeden z policjantów.

Nie pozostawiono nam pola do dyskusji. Zarzuty polegały na przejechaniu przez przejście dla pieszych bez zatrzymania i przekroczenie dopuszczalnej prędkości.

Fakt, że w rejonie przejścia nie było żadnego pieszego, a nasza prędkość nie zbliżyła się nawet do dopuszczalnej, nie miał tu żadnego znaczenia. Policjanci zwlekali z wypisaniem mandatu na tyle długo, żeby każdy mógł domyślić się ich intencji.

Banknot 5 euro całkowicie oczyścił naszego kierowcę z zarzutów. Odjechaliśmy powoli, wystrzegając się kolejnych patroli, tak samo spragnionych łatwej łapówki.

Czarnogóra, pomimo swego piękna i życzliwości jej mieszkańców, dała się poznać z niezbyt chwalebnej strony. Później długo musiała walczyć o nasze zaufanie.

Cześć, “Republika e Shqipërise” – dojechaliśmy autostopem do Albanii

Na albańską ziemię dotarliśmy już po zmroku. Drogowe przejście graniczne Muriqan – Sukobin przywitało nas półmrokiem i długim sznurkiem aut zarejestrowanych pod symbolem AL. Ku naszemu skrytemu niezadowoleniu, pogranicznik z beznamiętnym wyrazem twarzy poinformował, że pieczątka wjazdowa do paszportu się nam nie należy.

Ostatnie kilometry przed Tiraną pokonaliśmy z rosnącym podnieceniem. Że to już, że tak blisko. Że dotarliśmy do celu, chociaż nic podczas tego wyjazdu nie było pewne i ustalone. Że po dwóch dobach w podróży, w sprinterskim tempie dojechaliśmy do kraju Skanderbega, rakiji i mercedesów. Albania czekała na zwiedzenie.

Bartek na placu Skanderbega w Tiranie
Zachód słońca nad Vlore
Bartek nad brzegiem morza we Vlore
Natalka nad brzegiem morza we Vlore

Wyruszając z podwrocławskich Kobierzyc o 9 rano w sobotę, do Tirany dotarliśmy w niedzielę, chwilę przed północą. Na naszą trasę złożyło się łącznie jedenastu kierowców.

Każda mała podróż była dla nas osobnym rozdziałem. Te elementy układanki, pomimo, że na pierwszy rzut oka nie sprawiały wrażenia bycia znaczącym, złożyły się na końcowy sukces naszej wyprawy.

Podróż autostopem to próba wytrwałości, gdzie konieczne staje się porzucenie wieloetapowego planowania na rzecz spontanicznego reagowania na niezależne od nas wydarzenia. Szczęśliwie, udało mi się kolejny raz porzucić tak ukochane przeze mnie szczegółowe planowanie każdej podróży i dać się porwać chwili.

Portret Bartek Dziwak blog podróżniczy Bartekwpodrozy.pl

Dzięki, że przeczytałeś ten artykuł!​

Napisaliśmy go zgodnie z standardami jakości naszych publikacji, korzystając z 15 lat doświadczenia w podróżach. Dbamy o to, aby tekst był aktualny, wiarygodny i pełen osobistych wskazówek. 

  • Chciałbyś coś dodać do artykułu? Zauważyłeś błąd lub nieaktualne dane? Napisz do nas korzystając ze strony Kontakt.

Skomentuj artykuł

Subskrybuj
Powiadom o
guest
20 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze