W czasach, gdy Hercules Poirot podróżował Orient Expressem ze Stambułu do Londynu, wycieczka ta była synonimem luksusu. W wagonach przedsiębiorstwa Compagnie Internationale des Wagons-Lits podróżowała śmietanka towarzyska ówczesnej Europy – pomimo, że dojazd zajmował kilka długich dni. Spróbowałem fragmentami odtworzyć trasę Orient Expressu i pojechałem pociągiem z Polski do Stambułu.
Legenda Orient Expressu pozostała już tylko na kartach powieści Agathy Christie, archiwalnych zdjęciach i w sercach miłośników kolei. Postanowiłem zaplanować i zrealizować podróż pociągiem z Polski do Stambułu. Przy okazji mogłem w końcu wykreślić z listy podróżniczych celów rzeczy, które chciałem zrobić w Stambule.
Jak wyglądała moja trasa?
Trasa Orient Expressu nigdy nie wiodła przez Polskę. Pociąg pokonywał dystans między Londynem a Stambułem, zahaczając o Budapeszt, Bukareszt lub Belgrad i Sofię – zależnie od lat kursowania.
W swojej historii pociąg kilkukrotnie zmieniał również stacje początkową i docelową. Tworząc plan podróży, chciałem odnaleźć kompromis między maksymalną możliwą zgodnością z historyczną trasą, a chęcią zobaczenia miejsc, które od dawna znajdowały się na mojej podróżniczej liście.
Podróżowanie koleją jest magiczne
Podróże pociągiem to mój ulubiony sposób przemieszczenia się po Europie. Pomimo nowoczesności, podróżowanie koleją nadal ma w sobie coś z XIX-wiecznej magii. Przeczytaj o mojej kolejowej podróży po Wielkiej Brytanii.
A wszystko to należało jeszcze przesiać przez sito dostępności kolejowych połączeń między kolejnymi punktami na mapie. Odrzuciłem więc przejazd przez trudno osiągalny koleją Belgrad i zdecydowałem się na trasę wiodącą przez Budapeszt, Bukareszt i Sofię.
Podróż nie miała być wyścigiem z czasem, więc dla każdego z odwiedzonych miast zarezerwowałem dłuższą chwilę na chociaż powierzchowne poznanie jego atrakcji.
Do Stambułu można nadal dojechać pociągiem i pomimo, że nie jest to zupełnie efektywne czasowo, pozostaje wspaniałą przygodą. Jak zaplanować taką podróż?
O czym musisz pamiętać przed kolejową podróżą?
Etap 1 – nocny pociąg z Polski do Budapesztu
Mogłoby się wydawać, że wydostanie się z Polski na południe Europy nie będzie stanowiło większego problemu. Niestety, siatka połączeń międzynarodowych realizowanych przez polskie spółki kolejowe nie przystaje do aspiracji Polski jako rozwiniętego kraju Europy Zachodniej.
Jeszcze w 2018 r. wydostanie się z Wrocławia na południe Europy było wyzwaniem. Od grudnia 2018 r. kursuje pociąg nightjet z Berlina do Wiednia i Budapesztu, przez Zieloną Górę, Wrocław i Opole. To absolutna zmiana jakościowa, jeśli chodzi o możliwości podróżowania Polaków na z
Podane niżej ceny obowiązywały w 2018 r. Szczegóły i aktualne informacje o ofertach PKP Intercity znajdują się zawsze na ich stronie internetowej w zakładce Taryfa międzynarodowa.
Wagony sypialne i kuszetki są wygodne, więc jeśli trafimy na spokojnie towarzystwo w przedziale to powinniśmy mieć szansę się wyspać. Po całonocnej podróży byliśmy w bardzo dobrej formie.
Pasażerowie wagonów sypialnych śpią w 3- lub 4-miejscowych przedziałach, a ci z kuszetek – w 6-miejscowych.
Pociąg prowadzi również wagony z miejscami do siedzenia. Jeśli jedziemy tylko do Budapesztu, ten standard w zupełności wystarczy. Nie polecam ich planując daleką, czasochłonną i, przede wszystkim, wieloetapową podróż.
Po spokojnej nocy, zgodnie z planem zameldowaliśmy się w stacji docelowej – Budapeszt Keleti.
Planując dalszą podróż nocnymi pociągami wyruszającymi z Budapesztu, dysponujemy ponad 10 godzinami na spacer po mieście.
Pozostawienie bagażu w skrytkach jest na Keleti możliwe. Wystarczy zejść schodami poniżej poziomu peronów i odnaleźć rząd samoobsługowych skrytek. Do największej z nich bez problemu zmieściliśmy 3 duże, turystyczne plecaki po 60-70 litrów. Płatność możliwa jest tylko bilonem.
Tuż przy skrytkach znajduje się stacja metra linii czerwonej nr 2, którą można szybko przedostać się do ścisłego centrum miasta.
Kolejny pociąg, nocny ekspres “ISTER” do Bukaresztu, odjeżdża dopiero po 19, więc nawet bez szaleńczego tempa można w międzyczasie zwiedzić główne atrakcje Budapesztu.
Etap 2 – nocny pociąg “ISTER” z Budapesztu do Bukaresztu
Po odebraniu bagażu i wydaniu ostatnich forintów w dworcowych kioskach i restauracjach, czas zjawić się na peronie odpowiednio wcześnie, w poszukiwaniu właściwego wagonu.
Międzynarodowy pociąg “ISTER”, łączący Budapeszt ze stolicą Rumunii – Bukaresztem, odjeżdża z dworca Keleti ok. 19. Zakup biletu jest możliwy przez internet, poprzez stronę węgierskiego przewoźnika MÁV-START.
Gdy podróżowaliśmy tym pociągiem (kwiecień 2018 r.), był on zestawiony z wagonów 2. klasy z miejscami siedzącymi (wagony węgierskie) oraz z sześciomiejscowych kuszetek (wagony rumuńskie).
W składzie pociągu pojawiają się czasami wagony sypialne, nie były one jednak dostępne w dniu naszej podróży. Różnica w cenie między miejscem siedzącym a leżącym jest niewielka.
Biorąc pod uwagę, że w pociągu spędzimy niespełna 16 godzin, warto zdecydować się na kuszetkę. Dostępność biletów w promocyjnych cenach z tabeli poniżej jest jak zwykle ograniczona, decyduje termin zakupu biletu.
Pociąg nie jest zazwyczaj mocno oblegany, więc kupno biletów 2 tygodnie przed wyjazdem powinno zagwarantować tańsze miejsca.
Trasa pociągu prowadzi nas śladem Orient Expressu, wiodąc przez Lőkösházę, Simerię i Braşov. Podróż jest urokliwa, szczególnie rankiem, gdy zerkamy na widoczne za oknem strome zbocza Karpat.
Pociąg wije się licznymi łukami wśród zielonych dolin, zabierając tłumy pasażerów zmierzających do stolicy Rumunii. Wsiadający lokowali się w wagonach drugiej klasy doczepionych do pociągu już po rumuńskiej stronie.
Standard wagonu, w którym podróżowaliśmy, nie był najwyższy. Brakowało gniazdek do ładowania sprzętu, a łóżka miały już za sobą swoje najlepsze lata, teraz będąc nieco nadgryzionymi przez ząb czasu.
W pociągu było głośno, co akurat nam, przyzwyczajonym do kolejowego stukotu, zupełnie nie przeszkadzało. Przedziały i toaleta były schludne, konwojent wręczył nam komplety czystej pościeli.
Warto odpowiednio wcześnie zadbać o prowiant na czas całej podróży – pociąg wyrusza z Budapesztu bez wagonu restauracyjnego i w tej konfiguracji dojeżdża już niestety do stacji docelowej.
O 12:05, zgodnie z rozkładem jazdy, docieramy do Bukaresztu. Dalej, w kierunku Sofii możemy pojechać już o 12:45, ryzykując jednak na wypadek opóźnienia pociągu z Budapesztu.
Byliśmy zaskoczeni bardzo wysokim standardem naszego trzyosobowego pokoju, połączonym z bardzo korzystną ceną. Dodatkowym atutem jest lokalizacja – 5 minut od stacji metra, w otoczeniu sklepów i restauracji.
Etap 3 – dzienne pociągi z Bukaresztu do Sofii
W 2018 r. nie istniało żadne bezpośrednie połączenie kolejowe między stolicami Rumunii i Bułgarii.
Jedyne rozsądne czasowo rozwiązanie to skorzystanie z dziennego pociągu do Ruse, gdzie można przesiąść się w kierunku Sofii. Podróż zajmuje ok. 10 godzin, z godzinną przerwą na zmianę pociągów. Zdecydowaliśmy się na ten wariant, kupując bilety na tę trasę już w Budapeszcie.
Biletów na połączenie Bukareszt – Sofia nie kupimy niestety w Polsce. Sprzedaż nie jest dostępna w kasach międzynarodowych PKP Intercity, a rumuński system sprzedaży internetowej pozwala na zakup biletów tylko do ostatniej rumuńskiej stacji w Giurgiu Nord.
Pomogła nam kasa międzynarodowa w Budapeszcie, która, choć zdolna do sprzedaży tych biletów, okazała się niezbyt atrakcyjna cenowo.
Na całej trasie skorzystano z tzw. taryfy międzynarodowej, gdzie nawet za odcinek krajowy z Bukaresztu do miejscowości przed granicą naliczono opłatę jak za pociąg międzynarodowy. Ten wariant nigdy nie okazuje się korzystnym cenowo i warto się go wystrzegać.
Istnieje tańsza opcja: zakup biletu krajowego do Giurgiu Nord, następnie przejściówki do Ruse (kosztuje podobno 4 euro, ale nie udało nam się tego sprawdzić) i już po bułgarskiej stronie – biletu krajowego do Sofii.
Brzmi skomplikowanie, ale większość kasjerów mówiących po angielsku powinna zrozumieć, co chcemy osiągnąć. My, nie znając dokładnie wartości bułgarskiego lewa, daliśmy się trochę naciągnąć.
Podróż rozpoczynamy na głównej stacji kolejowej stolicy Rumunii – Bucureşti Nord.
Budynek dworca to betonowy gmach, który choć nieco już przykurzony, przypomina o swojej XIX-wiecznej potędze. Front budynku stanowi kolumnada otwierająca bryłę na miasto i czyniąca stację dominującą nad najbliższym otoczeniem.
Korytarze są przestronne, a szpaler okienek kasowych, sądząc po jego długości, daje nadzieję na szybką obsługę pasażerów.
Osiem peronów, połączonych ze sobą szerokim przejściem, wyrasta z północno-zachodniej ściany dworca. Wchodzący do budynku są kierowani długimi korytarzami wprost do oczekujących przy peronach pociągów. Przemieszczenie się w obrębie dworca jest wygodne, a oznakowanie, choć ubogie, pozostaje czytelne.
Łatwo odnaleźć można skrytki bagażowe, które ponadto umożliwiają naładowanie naszego sprzętu – wewnątrz znajdują się gniazdka elektryczne.
Przejazd do Ruse trwa 3 godziny, wliczając w to półgodzinny postój na ostatniej stacji przed granicą z Bułgarią.
Właśnie w Giurgiu Nord odbywa się kontrola celno-paszportowa rumuńskich pograniczników. Zwieńczeniem podróży jest przejazd okazałym mostem nad szerokim, stanowiącym naturalną granicę państwową Dunajem. Mijane przez pociąg, zapisane cyrylicą billboardy i szyldy sklepów, są pierwszym potwierdzeniem, że dojechaliśmy do Bułgarii.
Drugą oznaką tej obecności jest budynek stacji w Ruse. Powstał on z charakterystycznym dla obiektów granicznych rozmachem. Wysoka kolumnada podtrzymująca zwieńczone rzeźbami sklepienie oraz okazała wieża przy jednym ze skrzydeł dworca w zamyśle miały wzbudzać w turystach wkraczających do nowego kraju należny szacunek.
Wnętrze utrzymane jest nienagannie, z działającą informacją pasażerską i kasą międzynarodową ukrytymi między kolumnami. U mówiącej po angielsku kasjerki bez wysiłku możemy kupić bilety z Sofii do Stambułu. Pociąg szczęśliwie nie cieszy się dużym zainteresowaniem, więc kupienie miejscówek w jednym przedziale jest możliwe nawet dzień przed planowanym przejazdem.
Pociąg z Ruse do Sofii to podróż w czasie. Niestety, do czasów kolei brudnej i powolnej.
Pierwsza w oko wpadła mi zaniedbana, chorwacka lokomotywa, chwilę później zdewastowane, niezbyt czyste wagony. Byliśmy w mylnym przekonaniu, że pociąg pospieszny do stolicy kraju będzie wizytówką bułgarskiej kolei.
Sześciogodzinna podróż w kiepskich warunkach solidnie nas zmęczyła. Jak magnes, który przyciągał mnie ciągle do okna, działała jednak otaczająca linię kolejową przyroda. Do wagonu wpadał zapach kwitnących kwiatów, a zamykając oczy można było wyróżnić pośród niemiłosiernego stukotu kół wiosenny śpiew ptaków.
Proza podróży niewygodnym pociągiem nabrała dzięki temu nutki poezji. Ostatnią strofą tego wiersza była tego dnia nocna Sofia, do której dojechaliśmy przed 23, zgodnie z rozkładem jazdy.
Etap 4 – nocny pociąg “Istanbul – Sofia Express” z Sofii do Stambułu
Podniecenie zbliżającym się ostatnim, najważniejszym etapem naszej drogi do Stambułu było wyczuwalne podczas całodniowego zwiedzania Sofii.
Stolica Bułgarii zrobiła na mnie duże wrażenie, chociaż była mi odradzana zgodnie przez kilka poznanych w naszej podróży osób. Bukareszt, stawiany przez nie znacznie ponad Sofią, ustępuje jej pod wieloma względami. Bułgarzy zadbali o czystość i urbanistyczny ład swojej stolicy, utrzymując zwartą, pasującą do siebie zabudowę.
Sofia okazała się być miastem barwnym, z dobrze utrzymanymi parkami i ciekawymi zabytkami. Centrum miasta jest na tyle zwarte, że można je zwiedzić pieszo, poświęcając na to kilka godzin. To miejsce, które podobnie jak Budapeszt, pozostawiło niedosyt nie zamykając za sobą podróżniczej furtki.
Dokładnie o 21:00 odjechaliśmy ze stacji w Sofii na pokładzie “Istanbul – Sofia Express”, co było dla nas zwieńczeniem europejskiej, kolejowej tułaczki.
Pociąg zestawiony był z komfortowych, nowoczesnych tureckich wagonów sypialnych i, jak to w lokalnym zwyczaju, nie najnowszych, zaniedbanych, bułgarskich wagonów z miejscami do siedzenia. Te ostatnie zakończyły swoją podróż tuż przed turecką granicą.
Pomimo, że kupiliśmy bilety na sześciomiejscową kuszetkę, trafiliśmy bez dopłaty do czteroosobowego wagonu sypialnego. Z tej okazji przysługiwał nam drobny poczęstunek oraz napoje, co nastroiło nas bardzo pozytywnie. Nastawienie pograniczników wszystko jednak zepsuło.
Sprawdziłeś już koszty ubezpieczenia turystycznego Twojego wyjazdu?
Pamiętaj, żeby przed każdym wyjazdem za granicę wykupić ubezpieczenie turystyczne. Sprawdź za darmo jego koszty. Ja nie płacę za nie więcej niż kilka złotych dziennie.
Kontrola graniczna, która prowadzona była w Kapikule, okazała się jedną z mniej przyjemnych, jakie miałem okazję przejść. Zaczęło się od obowiązkowego wyjścia z pociągu o 2 w nocy.
Razem z grupą około trzydziestu pasażerów ustawiliśmy się w ogonku do miejsca, gdzie pogranicznicy kontrolowali wizy i paszporty. Oczekiwanie na pojawienie się rzeczonych funkcjonariuszy zajęło nam 30 minut, a gdy już dotarliśmy do okienka, zabrano nasze paszporty i skierowano nas do kolejnego miejsca.
Po odstaniu kolejnych długich minut, zostaliśmy wezwani do wyglądającego na pokój przesłuchiwań pomieszczenia. Agent, maglujący niesamowicie poprzedzającego nas w kolejce Meksykanina, aktualnie przeglądał zawartość jego telefonu.
Poszanowanie prywatności nie było pojęciem znanym tureckiemu urzędnikowi. Gdy już przejrzał wszystkie zapisane na urządzeniu zdjęcia, wypytał o osoby, które na tych fotografiach znalazł i gdy przesłuchał zapisaną na telefonie muzykę, łaskawie zezwolił mężczyźnie na wjazd do Turcji.
W porównaniu z poprzednikiem, nas potraktowano iście po królewsku – poproszono tylko o okazanie potwierdzenia rezerwacji hotelu w Stambule i… obejrzano dokładnie bransoletkę kolegi. Niezbadane są wyroki tureckich pograniczników. Dla podróżujących przez Kapikule dobra rada – cierpliwości.
Dojechaliśmy pociągiem z Polski do Stambułu
Solidnie opóźnieni, niewyspani z powodu nocnych manewrów na granicy, ale szczęśliwi – tacy byliśmy kilkanaście minut po 8, gdy dojechaliśmy do Halkali na przedmieściach Stambułu.
Sprawdź artykuł: 20 rzeczy, które musisz zrobić w Stambule
Udowodniliśmy sobie, że podróż pociągiem z Polski do Stambułu jest możliwa.
Serce Orientu, dawna stolica Imperium Osmańskiego, jedynie na świecie miasto znajdujące się na dwóch kontynentach – to właśnie przecięty cieśniną Bosfor, ciągnący się po horyzont Stambuł. Miasto kontrastów, gdzie niewyobrażalne bogactwo miesza się ze skrajnym ubóstwem.
Miasto, które nigdy nie śpi, wprawiając turystów w zakłopotanie swoim zatłoczeniem i nieuporządkowaniem. W końcu miasto, które było kiedyś centrum świata, synonimem rozwoju i piękna.
Powtarzając za Orhanem Pamukiem, tureckim noblistą: „Życie nie może być aż tak straszne. W końcu zawsze można iść nad Bosfor.” I rzeczywiście, nad Bosforem nic nie jest straszne.